Gdy tylko na horyzoncie pojawia się wolny czas, pakujemy nasze malutkie walizki kabinowe i wyruszamy na spotkanie przygody. Obie mamy w sobie gen włóczykija i nie dla nas piecuchowanie przed telewizorem!
Ahoj, przygodo, czyli z cukrzycą na zagranicznej wycieczce

Mapa, która pojawiła się na stole, była planem Londynu. Postanowiłyśmy bowiem zrobić sobie wycieczkę śladami naszego ukochanego bohatera popkultury – Sherlocka Holmesa. Do tej pory Amelka była poza granicami naszego kraju dwukrotnie: raz w Czechach (to się nie liczy, bo tuż przy granicy i styczność z inną kulturą i obcym językiem miała tylko w sklepie z pamiątkami) i raz w Grecji – kiedy miała trzy lata i niewiele z tego pamięta. To miał być pierwszy taki świadomy wyjazd, no i pierwszy od diagnozy cukrzycowej. Musiałam się dobrze przygotować! Wyjazd do obcego kraju z dzieckiem sam w sobie jest problematyczny, ale podróż ze słodziakiem? To dopiero wyzwanie!
Samolot – czy można zabrać pompę i insulinę na pokład?
Czy do samolotu można wnieść insulinę, glukagon i zestawy infuzyjne? Martwiłam się, bo generalnie nie wolno wnosić leków na pokład. Jednak my miałyśmy tylko bagaż podręczny, a w dodatku cukrzyk musi mieć cały sprzęt przy sobie – na wszelki wypadek. No i co z pompą? A jeśli każą ją odłączyć? Usiłowałam wydębić od lekarza zaświadczenie w języku angielskim, które brzmi mniej więcej tak: Patient is treated for insulin-dependent diabetes mellitus at the hospital. Because of diabetes, the patient is carrying in: insulin cartriges, insulin pump, syringes, glucometer, suitable strip tests and a glucagon kit in her luggage. Jednak kiedy sprawa oparła się o tłumacza przysięgłego, postanowiłam pójść na żywioł.
Pobierz zaświadczenie w ję
Na lotnisku nikt nie robił nam problemów: ani w Polsce, ani w Anglii. W Londynie Amelka została zatrzymana podczas rutynowej kontroli, ponieważ... miała w kieszeni sreberko od gumy do żucia. Ale nie z powodu cukrzycy.
Czytaj także: Masz cukrzyce i podróżujesz samolotem? Uważaj na zaburzenia glikemii
Hotel – okno w oko z przyjacielskim lisem
Powinien być tani, wygodny i stosunkowo blisko centrum. Czy wspominałam już, że powinien być tani? Nasz okazał się doskonały! Pewnego dnia, kiedy obudziłyśmy się rano, zobaczyłyśmy na dachu za naszym oknem... leżącego lisa. Dach. Wolnostojący budynek, bez żadnych przybudówek, drzew i płotów. Lis leżał sobie na środku i patrzył na nas bez śladu zaniepokojenia. Wskoczył? Przyfrunął? Może nie wie, jak zejść? Może jest ranny? W domu zadzwoniłybyśmy po strażaków miejskich, ale kto ratuje lisy w Londynie? Po krótkiej naradzie postanowiłyśmy pójść na pomoc do portiera.
– Excuse me – odezwałam się trochę niepewnie, ale przepojona chęcią pomocy zwierzątku – there is a fox on the roof.
Pan przyjrzał mi się uważnie, tak jak tylko portierzy w hotelach potrafią przypatrywać się gościom meldującym o ósmej rano, że widzą lisy na dachu.
– A fox? – upewnił się, z pietyzmem wymawiając każde słowo. – On the… roof?
Kiedy jednak przyszedł do naszego pokoju i na własne oczy zobaczył lisa, powiedział, że nie powinnyśmy się bać, bo lisy w Londynie są bardzo przyjacielskie A potem otworzył okno i zwyczajnie go przegonił.
Jedzenie – duuużo kanapek!
Dużo jedzenia! Jedzenie musi być przez cały czas, w samolocie, na spacerze i w hotelu. Nie wiadomo, kiedy człowiek nam zgłodnieje albo spadnie mu cukier, a poszukiwania czegoś jadalnego mogą się przedłużać. W Londynie od razu pierwszego dnia poszłyśmy do spożywczaka i kupiłyśmy płatki, mleko, pieczywo, ser żółty i zupki chińskie – nic się nie zmarnowało! Uwaga: kuchnia angielska jest... specyficzna. Co oznacza, że jedyne jadalne dla dziecka rzeczy mogą się znaleźć w fast foodach.
Oczywiście ceny przyprawiają o ból głowy – ale zjedzenie kanapki w barze obok domu Holmesa albo sałatki w malutkiej, uroczej knajpce, w której Sherlock Holmes i John Watson jedli swoją pierwszą wspólną kolację, jest nie lada przeżyciem. Nauczona doświadczeniem polecam tak układać trasy spacerowe po mieście, by zaplanować minimum dwa przystanki na małe co nieco.
Będąc w Londynie, koniecznie trzeba pójść na Borough Market i spróbować sprzedawanych tam specjałów – drożdżowe pierożki z nadzieniem w kilkudziesięciu smakach to coś, za czym będziemy tęsknić nawet na łożu śmierci. Niezależnie od tego zawsze miałyśmy ze sobą kanapki, owoce i coś słodkiego. No i wodę oczywiście.
Na wyjeździe liczenie wymienników sprawia kłopoty – dlatego warto robić kanapki. Obiad czy pierożka trzeba będzie oszacować, ale kanapka czy banan są łatwe do policzenia.
Ubezpieczenie – karta EKUZ dla spokoju
Wyjeżdżając za granicę, dobrze mieć ubezpieczenie nawet wtedy, gdy się jest dorosłym i zdrowym, a już w przypadku chorego dziecka wydaje się to oczywiste. Świetnie sprawdza się karta EKUZ, czyli Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego, którą można nieodpłatnie wyrobić w oddziałach wojewódzkich NFZ. Karta jest wydawana od ręki i trwa to pięć minut, a człowiek ma spokój przez kilka miesięcy.
Leki – lepiej mieć własne!
Tabletki przeciwzapalne, na gardło, syrop na kaszel, smecta, witamina C – to zestaw żelazny. Przy czym należy pamiętać, że syrop musi być w buletce mniejszej niż 100 ml. Za granicą często leki są zupełnie inne niż u nas i możemy mieć kłopot z wybraniem odpowiednich albo ustaleniem dawki. O takich oczywistościach jak dodatkowe paski do glukometru, glukagon, zestawy infuzyjne i paski ketonowe nie wspominam. Każdy rodzic cukrzyka nosi takie rzeczy dosłownie w kieszeni.
Czytaj także: Z cukrzycą w podróży, czyli co diabetyk powinien zabrać ze sobą na wakacje
Mind the gap!
Kiedy poruszasz się po mieście metrem, to hasło wnika do twojego mózgu już na wieki. I nie jesteś w stanie wsiąść ani wysiąść z wagonu bez odtworzenia sobie w głowie tego ostrzeżenia. Dzieci do 12. roku życia nie płacą w Londynie za komunikację miejską, jednak dorośli muszą mieć kartę Oyster. Wyrobienie i uzupełnianie karty zostawiałam Amelce – świetnie sobie z tym radziła, a przy okazji szlifowała język.
Czytaj także: Ferie - cukrowy zawrót głowy
The game is on!
Baker Street 221B, dom Holmesa i Watsona, album z listami, które ludzie po dziś dzień piszą do detektywa, szpital Bart's, gdzie fani zostawiają karteczki z deklaracją, że wierzą w Sherlocka Holmesa, kamienica, która ma tylko fasadę, albo taka, za którą przejeżdża metro, Chinatown, Borough Market, Trafalgar Square – miejsca, w których Holmes bywał i rozwiązywał zagadki – to materiał na wielką opowieść, na którą nie ma tu miejsca.
Jednak zbliżają się ferie – będzie czas na to, żebyście napisali własne historie i przeżyli własne przygody, nawet jeśli do tej pory wahaliście się, czy wyjeżdżać z chorym dzieckiem. Odpowiedź na to pytanie zawsze brzmi: tak! Bo tej wspólnej przygody żadne z Was nie zapomni!







